przez AniaK » 31 mar 2021, o 10:04
Wracam do Was z relacją.
17 grudnia trafiłam do szpitala na NFZ. Mąż na szczęście był ze mną.
Nastraszyli mnie, że wytną wszystko łącznie z jajnikami. Nie chciałam się zgodzić więc zrobili USG. Stwierdzili, że na jajnikach nic nie ma, a macica nie wydaje się zaatakowana poza jej jamą więc zgodzili się zostawić jajniki (chyba, że w czasie operacji coś naocznie będzie nie tak). Cały czas zajmowali się mną inni lekarze niż ten, który miał operować. Nastraszyli mnie, bo w czasie tego USG jeden mówi do drugiego "tylko ty weź powiedz Łukaszowi że bez jajników bo jeszcze nie doczyta i wytnie" co mnie mega zestresowało....
18 grudnia trafiłam na blok, gdzie przedstawiła mi się pielęgniarka, anestezjolog, a lekarz nie, nadal brak kontaktu z nim. Nagle przychodzi anestezjolog ponownie i mówi, że mnie nie zoperuje bo na OIOMie nie ma miejsc przez COVID, a ja z racji niepełnosprawności mam realne ryzyko trafienia pod respirator po zwiotczeniu. Wpadłam w histerię bo kolejna kłoda pod nogi. Ktoś się nade mną jednak ulitował i za chwilę na bloku była kierowniczka OIOMu, która kazała się nie martwić i powiedziała, że przygotuje dla mnie dodatkowe stanowisko, i że operacja się odbędzie. Opieprzyła przy tym lekarza, że o takich pacjentach jak ja informuje się tydzień wcześniej. Lekarz choć stał koło mnie i pomagał wwieźć moje łóżko na salę pooperacyjną nadal nie zamienił ze mną słowa, słabe dość. Dopiero na sali ja powiedziałam mu, że bez jajników a on tylko dodał "klient nasz pan" i tyle było naszej rozmowy. Po operacji też go u mnie nie było, ale na wypisie jest jego nazwisko...
Wracając jednak do operacji - okazało się, ze Pani anestezjolog, młoda dziewczyna, dowiedziawszy się o mojej podstawowej chorobie wystraszyła się znieczulania mnie i wezwała inną, bardziej doświadczoną lekarkę na blok. Tamta przy mnie tłumaczyła jej czego i ile ma podać w czasie zabiegu. To też wyglądało dość słabo i stresowałam się jeszcze bardziej.
Na szczęście wybudziłam się szybko, bez OIOMu. Wszystko było OK, jajniki zostawione, operacja przezpochwowa laparoskopowa.
Na drugi dzień wróciłam do domu ale jeszcze tego samego dnia miałam wieczorem uderzenia gorąca i bałam się, że coś nie tak z jajnikami.
Kolejne dni to częste sikanie i stany podgorączkowe - jeden antybiotyk, drugi, zero poprawy. 27 grudnia miałam ponad 39 stopni i pogotowie zabrało mnie do szpitala. CRP prawie 200, infekcja. Spędziłam znów tydzień w szpitalu. Antybiotyki lały się we mnie litrami ale minęło Nie wiadomo czy pęcherz czy kikut pochwy (wycięto mi też szyjkę).
Po powrocie ze szpitala dwa dni krwawiłam - kolejny stres, ale przeszło i najpewniej był to skrzep który odpadł od kikuta.
Histopat wyszedł dobry, nie mam raka. Lekarz użył sformułowania "jest pani wyleczona". Kamień z serca
Dodatkowym problemem były szwy. W wypisie mam rozpuszczalne, ale po 6 tygodniach nadal tam były, rany zaczęły ropieć, otwierać się. Poszłam do chirurga w przychodni - normalne szwy.... Ściągnał je i rany zagoiły się w kilka dni.
Obecnie czuję się OK. Boli mnie po środku tam gdzie w czasie infekcji, ale to stały ból, wzmaga się jak chce mi się do toalety na nr2 i jak np jedziemy autem po dziurach. Nie mam gorączki ani innych dokuczliwych objawów. Albo szwy, albo zrosty jakieś.
Co na plus to wzrosło mi libido - nie wiem, chyba ten przerost endometrium jakoś to zaburzał. Seks jest OK, nie mam żadnych problemów, braku czucia czy coś takiego.
Miewam jednak humorki, nie wiem czy to PMS czy co? Nie zdarza sie to codziennie.
Czasami częściej sikam, ale za chwilę wraca do normy.
Na kontroli jeszcze nie byłam, bo najpierw ta infekcja, potem od razu po szpitalu moim Mąż miał COVIDa (byłam 17 dni na kwarantannie) ale na szczęście się nie zaraziłam a to dziwne, bo się mną opiekował, spaliśmy razem, zanim stracił węch i smak piliśmy z jednej butelki, a ja po infekcji i operacji miałam na pewno osłabioną odporność.
Potem przyszły śniegi i nie miałam jak wyjść z domu. Teraz znów COVID i się boję. Uzgodniłam jednak ze swoim lekarzem telefonicznie że skoro raka brak, a ja czuję sie OK możemy poczekać z kontrolą.
I tak wygląda moja historia.
Straszną mnie jednak w internecie, że jajniki bez macicy i tak umrą za kilka miesięcy. To prawda?