Kochane moje Syrenki! Przede wszystkim, przepraszam, że się nie odzywałam i za niepokój, który u Was wzbudziłam. Całkiem zapomniałam, że napisałam posta z informacją, że się źle czuję. Z drugiej strony strasznie to miłe, że się o mnie martwiłyście… Jesteście kochane i przepraszam jeszcze raz.
Teraz już czuję się ok, ale było naprawdę źle i niestety nie wiadomo, co mi jest.
W zeszły wtorek poszłam spać z lekkim bólem brzucha myśląc, że to jakaś niestrawność. O północy wzięłam tabletkę przeciwbólową, bo zrobiło się nieznośnie. O trzeciej w nocy obudziłam się z niewyobrażalnym bólem w nadbrzuszu, dreszczami i odruchami wymiotnymi. Z trudem doszłam do łazienki. Ponieważ byłam akurat sama w domu, a rodzina 300 km oddalona ode mnie, zadzwoniłam na pogotowie, gdzie powiedziano mi, że mam się udać do przychodni, bo na SOR będę czekać 10 h. Oczywiście, nie dałam rady nigdzie dojść, pomyślałam, że może przetrwam to jakoś, nałykałam się przeciwbólowych i położyłam (bo o spaniu nie było mowy). Skręcało mnie strasznie z bólu – bardziej nadbrzusze po prawej stronie, promieniowało na prawą łopatkę, potem na całe plecy. Nie byłam w stanie nawet chodzic. Przy przewracaniu się z boku na boku czułam jak mi się wszystkie flaki przewracają. Ponieważ następnego dnia nic się nie poprawiło zadzwoniłam wreszcie po karetkę i wylądowałam w szpitalu. Po wykonaniu całej diagnostyki, okazało się, że jestem całkowicie zdrowa. Lekarz zasugerował, że to problemy z żołądkiem i generalnie mam pilnować swojego onkologa, żeby kontrolował mnie dobrze. Przepisał mi jakieś leki na żołądek i tyle. Ból minął mi dopiero w poniedziałek i teraz jest ok. Nie mam pojęcia, co to było. Na razie o tym zapominam i zacznę się znowu martwić, jak przyjdzie kolejny atak.
Przepraszam jeszcze raz Was kochane za sianie paniki. Byłam naprawdę przerażona. Uściski dla Was wszystkich!!!