Wiewióreczko, jakaś Ty fajna babka. Obejrzałam filmiki i zajrzałam na bloga. Aż się serducho raduje jak się na Ciebie patrzy i słucha.
Ja osobiście raczkuję (dobre określenie w tym temacie) ze sobą w temacie boju z nowotworem, ale przeszłam już batalię z mamą (operacja 2016 potem chemia i AWASTIN) i wiem, że nie jest łatwo. Musiałam dla niej stanowić baterię optymizmu, żeby mogła ode mnie podładować akumulatory do walki. Ty znalazłaś ją w sobie - gratuluję.
A o szczoteczce do cyto usłyszałam dopiero od Ciebie a już mam 4 z przodu (tak a propos magiczna 40 jest w zasadzie niezauważalna, dalej mam wrażenie jakbym była przed). Przy najbliższym badaniu z pewnością zwrócę uwagę na narzędzie użyte do pobrania próbki.
Ja też byłam ciągle badana (przez różnych lekarzy), zwłaszcza że w wywiadzie pojawiła się choroba nowotworowa mamy. Też osoby z otoczenia mówiły, że jestem przewrażliwiona i że latam po lekarzach jak hipochondryk. Ciekawe jak się teraz czują jak stwierdzono u mnie raka. Mam nadzieję że jest im na tyle głupio, że zrobią sobie badania. Moje wyniki nie były bardzo niepokojące. Cytologia ok, krew ok (CA-125 trochę powyżej normy 40,50, ale na moje zapytanie lekarz stwierdził, że to o niczym nie świadczy, bo może to być zwykły stan zapalny), USG jamy brzusznej, doppler i przezpowchowe tylko mięśniaki i polip (który raz był a potem już go nie widzieli). Dopiero w badaniu HP po operacji, na którą się zdecydowałam profilaktycznie wykryto nowotwór złośliwy trzonu macicy.
Też uważam tak jak Ty, trzeba się upierać przy badaniach i niekiedy decydować na radykalne kroki. Mi być może uratowało to życie. A niech tam nazywają mnie hipochondrykiem. Nic mnie to nie obchodzi.
Zdrówka życzę
i oby jak najwięcej takich pozytywnych SuperWiewióreczek (nawet wśród zdrowych).