To może i ja się przywitam
Dopadło mnie jesienią. Krwotok taki że następnego dnia nie mogłam wejść po schodach na pierwsze piętro. Wystraszyłam się i pojechałam do gina przy szpitalu. Ten stwierdził mięśniaka i anemię i skierował na oddział. Na izbie przyjęć mnie zbadali i stwierdzili że co prawda już tak nie krwawię ale skoro miałam krwotok to zrobią abrazje.
Zgarnęli mnie na oddział zrobili morfologię i za chwilę wzięli mnie na zabieg.
Wieczorem przyszedł lekarz (przystojny był) i mówi że moja morfologia jest dramatyczna i czy zgadzam się na transfuzję. Ponieważ sił nie miałam to się zgodziłam
Następnego dnia sprawdzili morfologię i pozwolili iść do domu z żelazem w zapasie. I z informacją że moja hemoglobina dzień wcześniej wynosiła 5,7. Za trzy tygodnie miałam odebrać wynik HP.
Zadzwonili sami po tygodniu, że mam jutro przyjechać na spotkanie z lekarzem. Już wiedziałam że nie jest dobrze. Wzięłam taksówkę i pojechałam od razu. Ściągnęli lekarza i poinformował mnie, że jest nowotwór. Że będziemy walczyć. Zapytał czy mam dzieci (nie mam).
Rezonans, szpital i operacja. Wszystko działo się szybko i jakby poza mną. Usunęli wszystko.
Wyszłam do domu w wigilię.
Wyniki potwierdziły G1 1b, bez przerzutów do węzłów, jajniki, szyjka wszystko czyste. 11 stycznia onkolog. 4 brachyterapie i koniec leczenia. Oby na zawsze
Łącznie 3 miesiące chorobowego i już dostawałam szału w domu. Uderzenia gorąca są ale po powrocie do pracy są jakby mniej uciążliwe, noce przesypiam kiepsko. Ale staram się nie myśleć za bardzo i nie łamać. Trzeba iść do przodu z tym co jest.