przez nika » 25 maja 2016, o 18:33
No i mam dalszy ciąg,niestety wciąż bez happy endu.
17 miesięcy temu miałam nadszyjkowo usuniętą macicę,dziś jestem 2 tygodnie po konizacji szyjki,z guzem na jajniku dla odmiany.
Ale po kolei,po usunięciu macicy,psychicznie padłam i nie umiałam się pozbierać,nie mówiąc już o jakimkolwiek zbliżeniu z mężem,jedyne o czym myślałam to wyniki badań cytologia luty-prawidłowa,zaczęłam wierzyć ,że będzie ok.Nagle pojawiło się krwawienie ,kolejne badania cytologia i hist pat,wynik Cin II,kolejne badania powtórka cytologi i kolposkopia i werdykt,szyjka do cięcia.Pojechałam z dusza na ramieniu,bo jednak gdy zobaczysz w swoich papierach słowo rak to siły uciekają.Na dzień dobry lekarz kwalifikujący mnie do zabiegu opieprzył mnie,dlaczego mi zostawiono szyjkę,jakbym co najmniej sama się operowała....szkoda gadać...przed żadnych badań z wyjątkiem krwi i ekg,żadnego usg czy jakiejkolwiek rozmowy przed czy po zabiegu.. Po zabiegu na drugi dzień do domu,niby wszystko ok,ale ból zamiast się zmniejszać coraz silniejszy,tel do poradni i wredne teksty proszę jechać tam gdzie się pani cieła...Koniec końców przyjął mnie gin po badaniu okazało się ,że jest guz na jajniku.
Ręce mi opadły i pytam dlaczego....mam wrażenie że to się nigdy nie skończy...że mój organizm jest moim największym wrogiem...