Rybko_piło, dzięki za tak obszerny komentarz-masz rację, było dużo różnych podejść do mojego problemu. Już dawno temu stwierdziłam że taka moja uroda. Pamiętam, że jako nastolatka zwijałam się się z bólu na podłodze jak miałam okres. Wszystko miało się unormować jak wyjdę za mąż urodzę dzieci... i super tyle że jedna ciąża (miałam 21 lat) potem druga ciąża (23 lata) obie minęły, czułam się w ciąży jak młody bóg, śmiałam się że mogę w ciąży chodzić całe życie, mam dwoje wspaniałych dzieci - a potem to samo. Miesiączki długie, bolesne i obfite, cykle miałam tak nieregularne że nigdy nie wiedziałam czego się spodziewać (od 33 do nawet 60 dni). W końcu stanęło na antykoncepcji hormonalnej, po wielu próbach z różnymi tabletkami zaczęłam brać Diane 35 - to była bajka, cykle idealnie jak w zegarku, okres maks.5 dni, prawie niezauważalny - do tego stopnia że przez kilka lat oddawałam krew honorowo. Ale potem z takich czy innych powodów przestałam brać tabletki (właściwie to przypadek, zabrakło mi,nie chciało się potem iść do lekarza, i jakoś tak wyszło). Diane brałam około 12 lat. W ogóle do lekarza to owszem chodziłam, ale z dziećmi-ja nie miałam czasu na to. Zresztą nic mi nie było. Natomiast parę razy moja mama mnie zbeształa że mam żylaki i żebym poszła do lekarza. I faktycznie, doszło do tego że w końcu trafiłam z nimi pod nóż. Kilka razy z punktu krwiodawstwa odesłali mnie z kwitkiem - pani sama potrzebuje krwi. A że co miesiąc ze mnie się lało (o głupia babo, tkwiłam ciągle w przekonaniu że taka moja "uroda") to stwierdziłam w końcu że czas na internistę (nie z anginą)- z anemii mnie wyciągnęła ale za jakieś 10 m-cy jak chciałam oddać krew to znowu to samo. Więc stwierdziłam że nie ma co- czas na ginekologa.To było 4 lata temu - cytologia ok. ale odkryła w usg polipy i na tylnej ścianie mały mięśniak podsurowicówkowy. Powiedziała że on jest niegroźny i nie ma związku z obfitymi miesiączkami. A z polipami wysłała mnie na wyłyżeczkowanie (już wtedy był pomysł żeby ciachnąć macicę, ale w końcu wycofała się z tego "bo kto pani wytnie zdrową macicę"-no fakt, polipy to chyba nie powód). A potem próbowała różnych kombinacji leków, bez efektu, wprost powiedziała że hormonów mi nie da bo jest za duże ryzyko zakrzepicy. Następni lekarze (w tej mojej przychodni w ciągu 3 lat 3 razy ginekolog się zmieniał), podtrzymali to-hormonów nie, każdy za to miał inną koncepcję na zmniejszenie krwawień-bez efektu. W końcu odpuściłam sobie na 1,5 roku wylewając z siebie co miesiąc hektolitry krwi i za każdym razem licząc że to już, że to ta ostatnia miesiączka (no ostatecznie moje koleżanki co poniektóre mają już spokój )i dopiero teraz jak zmieniłam przychodnię, zaczęły się spacery po lekarzach. Nowy rodzinny na wstępie zlecił badania - standardowe. Tak jak się spodziewałam, do niczego. Dał skierowanie na następne, za miesiąc (powtórzyć) i wysłał do ginekologa. To było w połowie kwietnia br. Ginekolog pobrał cytologię, dał skierowanie na mammografię (jest ok) i na usg (dopiero 24 lipca), pół żartem pół serio stwierdził że nic mi nie jest skoro nie biegam po lekarzach i kazał przyjść za miesiąc będzie wynik cytologii to zajmiemy się tymi miesiączkami. W między czasie powtórzyłam badania i poszłam do rodzinnego-były jeszcze gorsze niż poprzednie, trochę widziałam że się zdenerwował ale natychmiast kazał mi jeszcze tego samego dnia zrobić następne i przyjść z wynikami. Jak je zobaczył to wypisał mi skierowanie do szpitala. Ja oczywiście stwierdziłam że teraz nie mogę (no przecież beze mnie firma upadnie
), ale że mnie trochę wystraszył to pobiegłam piętro wyżej do hematologa czy mnie przyjmie bo mam taki to a taki problem. No i okej, zlecił następne badania dokładniejsze od razu zapytał się retorycznie czy obfite miesiączki i czy są skrzepy-no obfite, i są skrzepy, wielkości renklody to standard, powiedział że damy sobie z tym radę (chociaż też minę miał niezbyt), że mam znaczną niedokrwistość z niedoboru żelaza i kwasu foliowego i dał jakieś leki, które mają pomóc. Ale w międzyczasie znowu wróciłam do ginekologa, który juz nie był taki na luzie, jak mu powiedziałam że dostałam skierowanie do szpitala, ale nie poszłam, byłam u hematologa, który zlecił badania (wyniki to 4 strony strzałek w dół i kilka w górę), pokazałam m,u to wszystko i to co zalecił hematolog. Długo to studiował i wtedy zasugerował to usunięcie macicy. Powiedział że w moim przypadku, uda się laparoskopowo, jak zlikwiduje się przyczynę to wszystko wróci do normy. Niby mamy jeszcze czekać na to usg ale widzę że on jest zdecydowany. Ńie potrzebny mi będzie hematolog, nie będę co miesiąc latała z podpaskami co 5 minut do łazienki, nie będę musiała żelaza non stop łykać - i generalnie dopiero wtedy odczuję co tzn żyć.
Tak czytam Wasze wypowiedzi, posty i dochodzę do wniosku że mój problem, to nie problem, to mały pikuś. Oczywiście jestem teraz w środku cyklu więc jestem "wielki gieroj" jak mówiła moja babcia. Ale tak czy siak to "tylko" obfite miesiączki i "trochę duża" anemia
Ale się rozpisałam
Ale teraz już macie jasny pogląd - o kurcze zawiesił mi się komputer ....
ściskam Was wszystkie Syrenki