Jestem w domciu. I nigdzie póki co nie idę.
A było tak. Poszłam rano na izbę przyjęć. Karta założona. Dane osoby do informowania pobrane.
Marsz na oddział. Krew pobrana, chyba ze 4 fiolki. Kolejka co nie miara. Strach w oczach, bo korytarzem, na którym czekałam,
wozili w tą i z powrotem pacjentki z sali operacyjnej, jak i panów prosto z bloku, bo u mnie oddział ginekologii z oddziałem urologii połączony.
Widziałam miny tych biednych, obolałych osób i aż serce się rwało, by przytulić i pocieszyć.
No nic, czekam na swoją kolej. W końcu wchodzę. Trzy mądre głowy czekają na mnie. Pierwsze ogóle pytania.
Hop na fotel, masa pytań, wątpliwości i rokowań.
Niestety, na ratowanie macicy marne szanse. Mięśniak spory, podśluzówkowy, modelujący endometrium.
Propozycja taka: staramy się usunąć mięśniaka, walczymy o macicę, ale ryzyko jej straty duże, ze względu na położenie mięśniaka.
No i decyzja.
1. Albo wyrażam zgodę na usunięcie tylko mięśniaka a na usunięcie macicy nie. Wówczas otwierają brzusio,
jeśli stwierdzą, że szanse marne na ratowanie macicy, nie robią nic, zamykają z mięśniakiem i do widzenia.
2. Wyrażam zgodę na usunięcie mięśniaka oraz trzonu macicy. Ufam moim lekarzom, starają się usunąć tylko mięśniaka, ale widzą,
że nie dadzą rady i usuwają trzon macicy.
Do tego wszystkiego przy usuwaniu trzonu macicy zgadzam się również na usunięcie jajowodów
(zasada usunięcia trzonu z jajowodami pojawiła się 4 lata temu, ponieważ wg najnowszych badań, po usunięci trzonu macicy, najczęściej nowotwór jajnika zaczyna się właśnie od jajowodów).
Wszystko jasne, zgody wszelakie podpisałam. Pojawia się pytanie końcowe.
- Czy szczepiła się Pani na WZW typu B.
- Tak.
Ile razy?
Dwa. Otrzymałam przy szczepieniu informację, że dwa szczepienia dają już odporność.
- Nie proszę Pani. 100% gwarancję daje szczepienie trzecie. Proszę w takim układzie podpisać oświadczenie, że jest Pani poinformowana,
o konieczności posiadania trzeciego sczepienia i w razie zakażenie, nie rości Pani pretensji do szpitala, nie wejdzie Pani na drogę cywilno - prawną.
No i zonk.
Powiedziano mi, że mój przypadek nie jest pilny, tylko przy pilnych wystarczy dwukrotne szczepienie, decyzja i odpowiedzialność należy do mnie.
Oczywiście, do tej pory do żadnego zakażenia jeszcze nie doszło w historii szpitala, ale bla bla bla....
Zasugerowano mi, bym wyszła na chwilę, pomyślała, wykonała telefon "do przyjaciela" i wróciła z decyzją.
Na korytarzu pielęgniarka sugerowała, bym nie odwlekała, bo do tej pory nic się nie zdarzyło, narzędzia są odkażane itp.
Po rozmowie z mężem stwierdziłam, że poczekam na trzecie szczepienie. Niestety - dopiero w maju.
Wiem, trochę czasu do maja. Z drugiej strony, niech byłabym pierwszy zakażonym przypadkiem, nie darowałabym sobie, że nie poczekałam.
Zwolnienia z pracy na ten dzień nie dają. Ja rano zgłaszałam, że idę do szpitala na izbę przyjęć. I że nie wiem, co będzie dalej.
Po powrocie do domu, około 13 - tej dzwonię do kadr, że jednak ze szpitala nici i w poniedziałek będę,
a dzisiejszy dzień niech potraktują, jako urlop na żądanie.
Kolejny zonk. Za późno, na taki urlop. Muszę mieć zwolnienie. Dzwonię więc do lekarki rodzinnej. Ona nie ma czasu, kończy już pracę,
ma jeszcze 4 pacjentów, później wizyty domowe. Tłumaczę, że w pracy będę miała kłopoty, w szpitalu nic nie dają, bo jak stwierdzili,
nawet gdybym miała zostać na operację, to i tak ten dzień traktują, jako organizacyjny, zwolnień nie wystawiają . Ubłagałam, pojechałam, dostałam. Ufff. Dowiedziałam się też od rodzinnej, że 5% populacji, mimo trzech szczepień i tak się nie uodparnia na żółtaczkę i wystarczyłoby,
gdybym zrobiła badanie na poziom przeciwciał.....
Póki co, muszę złapać oddech. Nie wiem, czy dobrze zrobiłam, ale chyba spokojniejsza będę po tym trzecim szczepieniu.
A może zrobię sobie badanie poziomu przeciwciał i wtedy nie będę czekała i pójdę wcześniej. Przemyślę na spokojnie.
Na ten moment, jako pewnik biorę utratę mojego kochanego trzonu.
Ogólne wrażenia - masakra. Ciasno, ful ludzi, dwa oddziały w jednym. Kobiety i mężczyźni plączą się, trącając się o siebie co chwilę.
Jeden z przyjmujących mnie lekarzy zasłużył na jakiś tam plus, bo nie pozwolił mi wyjść, póki nie rozważę wszystkich swoich wątpliwości.
Sam namawiał mnie do zadawania pytań. Drugi ze specjalistów, oschły, konkretny, stanowczy. A młodzik wypełniający dokumentację,
jeszcze bez specjalizacji - niecierpliwy, jak dziecko. Co chwilę, gdy zadawałam pytania kręcił głowa, okazując zniecierpliwienie. Jeden ze starszych rangą lekarzy zwrócił mu uwagę, bo młodzik w zaleceniach pooperacyjnych wpisał mi pobranie materiału do badania hist, - pat. po usunięciu - na dzień dzisiejszy - nie wiadomo jeszcze czego.
W końcu, gdy najbardziej doświadczony z lekarzy zapytał, co jeszcze chcę wiedzieć, bo widzi u mnie niepewność, i dlaczego nie pytam, odpowiedziałam,
że blokuje moje trzeźwe myślenie lekarz wpisujący w dokumentację, ponieważ widzę jego zniecierpliwienie i widzę, jak daje mi do zrozumienia, że już przeszkadzam. Zapadł cisza, po czym młodzik dostał reprymendę.
Widząc też wśród lekarzy dużą zachowawczość w działaniu i informowaniu. Wprost mówili, że w obliczu wielu procesów sądowych,
zabezpieczają się na każdą ewentualność.
Cóż, troszkę chaotycznie to opisałam, ale mam nadzieję, że choć troszkę zrozumiale. Jeszcze czuję emocje. Teraz jadę na cmentarz, pożalić się rodzicom.
Ps
. Fiołku, wygląda na to, że podzielę ten los.
Napisz proszę kilka słów, jak u Ciebie zadziałała esmya? Zmniejszyły się? Rozważam, by ją wziąć, by mięśniaki się zmniejszyły i mniejsze pole operacji było....