Tak więc byłam tam i ja - Duszniki Zdrój "Jak Kazimierz "budynek A (ten lepszy, bo kuracjusze z budynku B muszą biegać na zabiegi jakieś 300 metrów -ze swojego budynku no budynku A).
Przyjechałam ok. godziny 6 rano (z koleżanką - niestety nie syrenką, w moim wieku), pani z recepcji udostępniła nam czajnik i filiżanki (kawę miałam swoją) i zrobiłyśmy sobie mały piknik nie patrząc czy się komuś to podoba czy nie. Ok. godziny 10.00 przyjechały 2 kolejne panie. W międzyczasie kuracjusze zwracali klucze. mówili do widzenia, a my czekałyśmy. Ale już po jakimś czasie jak przybyło kolejne ok. 5 osób, panie z rejestracji (były już dwie) rozpoczęły przyjęcia. Niestety mimo, że udawały bardzo przyjemne, przyjemne nie były, miałam wrażenie że im tam przeszkadzamy i nie słuchały żadnych próśb, odpowiedź była jedna "nie ma ..., nie teraz ... " itd.
No i skoro byłyśmy pierwsze, to nam trafił się pierwszy opuszczony pokój czyli 4 - osobowy i nie było rozmowy, powiedziały, że jak skończą przyjęcia (czyli może następnego dnia) będzie możliwość zamiany pokoju na 2 osobowy, jak już będzie wiadomo ile będzie małżeństw, które mają pierwszeństwo). Poszłyśmy obejrzeć pokój i okazał się ok. Duży, przestronny, jasny - z tarasem i widokiem na tę piękna stronę - park w sanatorium. Cały czas z myślą, że następnego dnia zmienimy pokój.
Tego dnia poszłyśmy na obiad do innego ośrodka (po 10 zł) a kolacja już była na miejscu. Poszłyśmy do lekarza, bardzo miła pani doktor, ustaliła zabiegi i jeszcze tego samego dnia poszłyśmy na obchód po ośrodku, żeby już następnego dnia wiedzieć jak się sprawnie poruszać. Na szczęście jedna z pań była już tam kiedyś więc służyła nam za przewodnika i to nie tylko w ośrodku alei po mieście i po okolicy też.
I już następnego dnia wiedziałyśmy ( z tą moja rówieśniczką), że ani nie zamieniamy pokoju ani koleżanek, że jest ok.
I naprawdę było super, bo pierwszy tydzień była przepiękna pogoda więc opalałyśmy się codziennie na tarasie, w samej bieliźnie ( jak na plaży) a na zewnątrz ludzie biegali jeszcze w czapkach i szalikach ... później przychodziły do nas inne koleżanki bo u nas było jak na plaży, ciepło i sympatycznie.
Tak więc początek był udany, w pokoju sztućce, szklanki i filiżanki, dzbanek, suszarka na ciuchy, po 3 ręczniki (kąpielowy i 2 mniejsze) - dlatego wystarczy wziąć z domu jeden większy i wystarczy. Jedyne zastrzeżenie to pościel (sprana do bólu) - czysta ale dziurawa jak ser szwajcarski - później pokażę mojego Jaśka - zrobiłam mu fotkę bo taki był ... ażurowy).
Sprzątanie było 3 razy w tygodniu i pani pokojowa bardzo miła.
Miałam niewygodny materac i jak zgłosiłam, został wymieniony na porządny gruby i nowy.
I tak naprawdę wszystko nam się podobało i układało świetnie, a wiemy, że w innych pokojach było różnie (szczególnie z doborem towarzyskim) ... nawiązywałyśmy wiele znajomości, najczęściej w trakcie zabiegów. W moim pokoju syrenek nie było, każda z nas była tutaj pooperacyjnie ale z innych powodów. Każda z innej części kraju i tak różny wiek: my dwie po 50, 57 i .... 80. I nie dość, że początkowo wszyscy z politowaniem jęczeli na wiadomość, że jestem w 4 osobowym pokoju to po usłyszeniu wieku mojej koleżanki - słyszałam jęk współczucia ... ale to nic bardziej mylnego. Koleżanka najstarsza, ani z wyglądu (miała chyba największą walizkę, była 2 razy u fryzjera)ani z zachowania nie przypominała wiekowej babci - można byłoby spokojnie odjąć jej 20 lat, wesoła niekłopotliwa (wszystko jadła, wszystko piła), fizycznie wysiadałyśmy przy niej i to bez żartów. To ona właśnie była już tu wcześniej i znała wszystkie zakamarki i okolice miasta i pierwsze dni do obiadu my opalałyśmy się a dopiero po obiedzie szłyśmy na wycieczki, a nasza Stefania ( to imię jej nadałyśmy, było kupę śmiechu z tego powodu) już wcześniej jakieś górki zdążyła obejść ( a żeby było śmieszniej ma oba biodra wymienione ...). Generalnie było tak, że wszystko robiła razem z nami, nie odstawała na krok. Pozostałe koleżanki były super wesołe, wygadane, nie dało się nudzić.
Jedna (ta 57 lat) robiła szydełkiem piękne serwetki, zrobiła nam w prezencie takie do wielkanocnego koszyczka, a na styropanowych jajkach mamy ozdobne stroiki.I ona miała też tableta, ale transfer był tragiczny dlatego nie miałam nerwów żeby na nim częściej pracować, jedynie przed wyjazdem trenowałam cierpliwość żeby sprawdzić nam drogi powrotne. Widziałam, że ludzie z laptopami przesiadywali na fotelach na II pietrze na korytarzu, widocznie tam był najlepszy sygnał.
Jeśli chodzi o zabiegi to miałam: laser na kręgosłup (niestety nie wolno mi robić masażu, bo przy wypadniętych dyskach mogłabym sobie tylko zaszkodzić), ćwiczenia w basenie - prawie codziennie, kąpiel perełkowa, i kąpiel igliwiowa (tak co drugi dzień), okłady borowinowe (na podbrzusze) i dopiero w drugim tygodniu (po wizycie pani ginekolog) zaczęły się tampony borowinowe. Czasami tampony z okładem na brzuch były robione jednocześnie ( to zależy jak ułożone czasowo były zabiegi). Moje zabiegi były ułożone bardzo fajnie, wszystko mi pasowało, nic nie zmieniałam i wszystkie miałam do południa, najpóźniej do 11.15.
Syrenki poznawałam w trakcie zabiegów, a które to są to dowiedziałam się pod gabinetem ginekologicznym, bo niestety spędzili nas wszystkie na jedną godzinę tego samego dna. Pani doktor, starsza miła pani tylko robiła wywiad ustny, przeczytała kartę szpitalną i to wszystko. Na co dzień miałam fajną syrenkę - 4 lata młodsza ode mnie, siedziała przy mnie na stołówce (wzięłam normalną dietę, bo już na początku jak siedziałyśmy w holu z innymi wygami sanatoryjnymi, dowiedziałam się, że jednak jest najlepsza - jeśli zdrowie oczywiście mi na to pozwala i to była prawda, bo nawet normalna dieta według mnie była bardzo lekkostrawna i codziennie inne jadło i bardzo dobre), grzała się z nami na tarasie, przychodziła do nas herbatkę i ciacha, chodziła na spacery - a jest siostrą zakonną, bardzo fajna wesoła kobietka i tak z nami się zaprzyjaźniła (bo w pokoju była w jedynce, która sobie wcześniej zarezerwowała - bez żadnych dopłat, bez dopłat miała też jedynkę pani z pokoju na przeciwko nas - bardzo miła, ale taki typ samotnika i jeszcze jedna syrenka, która przyjechała późno i już nie mieli dla niej kompletu).
I chyba na razie tyle, bo chyba się zastrzelę jak mi to ucieknie ...