KatkaS, bardzo dziękuję Ci za słowa wsparcia i cieszę się, że do nas nadal zaglądasz! W końcu to właśnie ze względu na Twój wątek zarejestrowałam się na forum!
Ciągle zapominam umówić poradę u psychoonkologa, zawsze jest coś do zrobienia po pracy i z jednej strony powrót do normalnego życia mi pomaga, bo pozwala zająć czymś myśli, z drugiej chyba weszłam w etap wyparcia. Cały czas powtarzam sobie, że sytuacja na pewno nie jest tak poważna, że może lekarze przesadzają, że przemęczę się teraz i potem będzie już ok. Chciałabym jak najszybciej mieć to już za sobą i zapomnieć o chorobie (choć wiem, że to raczej niemożliwe). Denerwuję się na raka, że tyle zabrał i tyle jeszcze mi zamierza zabrać. Ciągle powtarzam sobie, że przecież będzie dobrze, że przecież to "tylko" G1 1B bez przerzutów, że to oznacza, że na pewno będzie trochę lepiej, i chociaż w przeszłości nic mi takie myślenie nie dało, to chyba jest już po prostu odruch. Gdzieś pojawiła się nieśmiała myśl, że może po leczeniu będzie tak dobrze, że powrócę do funkcjonowania na pełnej petardzie, że ten rak to jedynie przystanek w mojej historii życia i nigdy już nie wróci, że to białko jakoś się "wyciszy" i przestanie destrukcyjnie działać. Ostatnio ktoś mi powiedział, że dobrze "to" znoszę. Pomyślałam sobie od razu, że jakie "to", że przecież nic poważnego się nie dzieje.
Rozmawiałam wczoraj z przełożonym z pracy i mam wrażenie, że niekoniecznie dobrze przyjął informację o tym, że nie wiem, jak będę czuć się po chemii, i czy dam radę pracować. Pracy jest ogrom i wiem, że będę musiała zrobić wszystko, żeby wypełniać obowiązki na najwyższych obrotach.
W międzyczasie powoli zaczynam się pakować (wiem, że powinnam zrobić to wcześniej, ale jako że nie było telefonu, to trochę olałam sprawę, jak to ja). Nie chcę iść do szpitala, wolałabym dojeżdżać na chemię czy naświetlania.