Trochetrudna: czytałam cały Twój watek zaraz po zapisaniu się na forum. Widzę, że może okoliczności były nieco inne, ale w podobny sposób straciłać macicę, jak ja.
Zastanawiam się teraz, jakie kroki dalej podjąć. Byłam dzisiaj u lekarki rodzinnej i jednoznacznie potwierdziła, co znaczy ten tekst po łacinie w wynikach histopatologicznych. Czyli ewidentnie ktoś coś spaprał przy cc.. :/ Będę jeszcze na pewno konsultować się z moim ginekologiem, ale chcę już podjąć pewne środki.
Mam pytanie, jak Ty się za to zabrałaś? Wyciągałaś historię choroby ze szpitala? Co z zabezpieczeniem tkanek, skoro piszesz, że przechowują je przez 3 miesiące - trzeba jakieś pismo do szpitala wysłać, czy robi to już, no nie wiem, prawnik?
Znalazłam przy okazji stronę o taką:
http://euro-plan.pl/index.php?option=18 ... &art_id=37 Pacjentka po niedokładnym wyczyszczeniu, nie straciła macicy, a i tak udało się wywalczyć odszkodowanie. Może napiszę do nich z moim przypadkiem, skoro już podobne mieli, to znają się na rzeczy.
Moja lekarka mówiła też, że wypuszczanie 2 doby po porodzie przez cc to też skandal... Połapali by się może, że coś jest nie tak, zwłaszcza że zaraz w domu tego samego dnia zaczęły mi się dziać szopki z bólem brzucha... :/
No cóż, sytuacji nie zmienię, ale moze nie warto odpuszczać. Odpuściłam 7 lat temu po skandalicznym potraktowaniu mnie jak rodziłam sn, do dzisiaj z tej traumy wyjść nie mogę, ale mój mąż mówił, żebym dała sobie spokój ze skargami do izby lekarskiej, bo i tak nic nie wywalczę
Mam nadzieję, że tym razem mnie wesprze, bo sytuacja jest chyba poważniejsza - ewidentny uszczerbek na zdrowiu fizycznym, że też o psychice, przeżytych nerwach i bólu nie wspomnę.
Terapii jakoś nie zawierzam, chodziłam latami do psychologa w związku z tym pierwszym porodem. Albo spotykałam się z niezrozumieniem ("bo przecież wszystkie ciężarne kobiety jakoś rodzą i żyją"), albo z nieudolnym przerabianiem tematu, co kończyło się jeszcze większą depresją. Może trafiłam na nieodpowiednich ludzi, nie wiem. Mam wyraźne symptomy nerwicy i zaburzeń depresyjnych, a leki bardzo mi pomagają w funkcjonowaniu, bo nim by terapia zadziałała, to może bym się wykończyła. Trudno zresztą jeździć na terapię do Poznania, jak ma się na głowie w domu trójkę dzieci, w tym niemowlę. Dlatego na razie opieram się na lekach, bo mnie bardzo stabilizują i umożliwiają codzienne funkcjonowanie. Mąż uważa, że mimo ciężkich przeżyć wróciłam jakoś odmieniona, mam dużo energii. Oczywiście jest ciężko, wieczorami padam czasami na pysk i słaniam się na nogach, ale nie ryczę po kątach i umiem rano wstać z łóżka bez myśli: "jakie to wszystko bez sensu, po co żyć...".
Aha, mała waży 4,5 kilograma, nic dziwnego, że po noszeniu ją na rękach do ululania potem mnie brzuch bardziej boli :/
No i muszę uważać na dietę, aby nadal jeść lekkostrawnie. Któregoś dnia wzięło mnie na gotowany bób. Ból brzucha.. Kilka dni potem na orzeszki ziemne = ból brzucha... Wczoraj porzeczki mnie wykończyły...
O nie, zostaję przy bułeczkach i gotowanych warzywkach