Witam Was Syrenki bardzo serdecznie.
Jestem tutaj nowa, postanowiłam w końcu „wyjść z ukrycia” po 13 miesiącach czytania Waszych postów. Pomimo upływu czasu wszystkie przeżycia wciąż we mnie siedzą, a ja wciąż szukam sposobów jak sobie poradzić z tą traumą. Ale od początku. Mam 34 lata i również straciłam macicę oraz prawe przydatki z powodu komplikacji okołoporodowych (krwotok wewnętrzny). Miało to miejsce 13 miesięcy temu po trzecim cesarskim cięciu.
W zasadzie do dzisiaj nie wiem co było przyczyną krwotoku – nikt mi tego w jasny sposób nie wyjaśnił. Nie było atonii macicy, nie było pęknięcia macicy, nie było też łożyska przodującego ani wrośniętego. Z krzepnięciem też wszystko w porządku. Wszystkie trzy cięcia były planowe ze wskazań kardiologicznych u mnie (arytmia). Za wyjątkiem 2 cm mięśniaka po prawej stronie macicy, niedającego żadnych objawów i wykrytego, gdy już byłam w trzeciej ciąży, pod względem ginekologicznym byłam absolutnym okazem zdrowia i płodności. Ciąża zdrowa, bez jakichkolwiek komplikacji, cały czas w ruchu i na niskich dawkach leku antyarytmicznego.
CC bez powikłań (sformułowanie użyte w dokumentacji medycznej). Niestety mój dramat rozegrał się później. Przez 9 kolejnych godzin od zakończonego cięcia mój brzuch napełniał się krwią. Nie będę wchodzić w szczegóły tego co się wydarzyło, tego jak się czułam i jakie miałam objawy, których niestety nikt w porę nie powiązał z objawami krwotoku wewnętrznego. Ostatecznie znajdując się w stanie ciężkim, po trwającej ponad dwie godziny operacji straciłam macicę i prawe przydatki. O tym, że straciłam również jajnik z jajowodem dowiedziałam się dwa dni później przez telefon od lekarza, który wykonywał relaparotomię i był jednocześnie moim lekarzem prowadzącym ciążę i operatorem podczas cc.
Generalnie ten ogromny szok i trauma pomieszane z ogromną wdzięcznością Bogu, że żyję towarzyszą mi do dnia dzisiejszego. Jak już wspomniałam, pomimo tych 13 miesięcy które minęły, ja w dalszym ciągu o tym myślę, czytam... Nie potrafię zapomnieć. Co najgorsze, nie mija żal i poczucie krzywdy. Stałam się nerwowa, wybuchowa, płaczliwa. Raz jest lepiej, raz gorzej, jak tu kiedyś na forum napisała jedna Syrenka – dzień do dnia niepodobny. Cierpi na tym moja rodzina, a najbardziej mąż, który na początku wspierał mnie jak tylko mógł, ale w swoim męskim myśleniu zapewne stwierdził że po takim czasie powinno już być ok? Niestety nie jest ok. Patrząc w lustro widzę, że w przeciągu tego roku z radosnej, pełnej życia i energii, młodej dziewczyny stałam się poszarzałą, smutną i jakby o kilka lat starszą kobietą. Swoje życie dzielę na „przed” i „po” porodzie. Straciłam dawną pewność siebie, poczucie atrakcyjności i seksualności. Straciłam też jakiś wewnętrzny napęd do życia. Za cztery dni wracam do pracy po półtorarocznej przerwie i szczerze mówiąc jestem przerażona jak to będzie. Czuję lęk, brak motywacji i wigoru do czegokolwiek. Przeraża mnie to.
Wszystko przyszło tak nagle, bez uprzedzenia, zmieniło mnie i moje życie w wieku trzydziestukilku lat
Została obawa o relacje w małżeństwie, o dalsze zdrowie psychiczne i fizyczne.
Z kolei czytając posty kobiet które np straciły macicę przy pierwszym dziecku, w wyniku nowotworu, bądź słyszę/czytam, że kobieta zmarła po porodzie mam wyrzuty sumienia, że nie doceniam tego co mam... I tak w kółko.
Przepraszam, że tak bardzo się rozpisałam, wybaczcie... I jednocześnie dziękuję, że mogłam się tak po prostu, „po babsku” wygadać… Potrzebowałam o tym wszystkim publicznie napisać. Mam nadzieję, że wyjdę z tego życiowego dołka, że wiele dobrego jeszcze przede mną / przed nami. Ściskam Was mocno i jeszcze raz dziękuję, że JESTEŚCIE.
Pozdrawiam Was wszystkie i każdą z osobna