Witajcie Syrenki
Dawno mnie tu nie było
Zakończyłyśmy z mamą leczenie, naświetlenia i brachyterapia, co do tego to wszystko przebiegło sprawnie
Pisałam Wam o bólu pleców, lekarze mówili, że zwyrodnienie... Byłyśmy w tej poradni bólu. lekarz przepisał tylko leki bardzo silne na morfinie, które i tak do końca nie uśmierzyły bólu. Była wizyta WCO i dostałyśmy skierowanie na kontrolny tomograf i wynik, który otrzymałyśmy zwalił nas z nóg
. "W obrębie tylno-dolnej części płuca lewego naprzeponowo masa guzowata wym. 64x44mm ..." Lekarz od brachyterapii, powiedział, ze nie jest dobrze, najprawdopodobniej przerzut i mama będzie miała chemię i naświetlania. Kazał się udać do ogólnego onkologa, który dał skierowanie na tomograf. Ten zaś nic konkretnego nie mówił, 5 czerwca ponowny tomograf tym razem samej klatki piersiowej. Po tym badaniu będzie wszystko wiadomo. Tylko jaki przerzut? Skoro ból pleców jest prawie od roku czasu, żadne badanie nie wykazało nic wcześniej, a ból był dużo wcześniej niż diagnoza raka szyjki. Owszem była jakaś zmiana na płucu, dowoziłam płytę prześwietlenia, aby ja porównali i nic nie wykazało, teraz lekarz też mówił, że oni to sprawdzali. Więc jak to możliwe, że to przerzut, skoro nawet węzły chłonne nie były zajęte? Kiedy zrobił się przerzut jak w sierpniu minie rok jak jest ból po lewej stronie pleców? Czy jest możliwe, ze mama miała dwa nowotwory na raz? W trakcie naświetleń zrobili Rtg kręgosłupa tam też nic nie wyszło, dopiero ten tomograf, czemu nikt go wcześniej nie zrobił? Jestem załamana
Chciałam Wam sie wygadać, bo do 7 czerwca (wtedy będzie wynik) to ja zwariuje. Może któraś z Was miała podobną sytuację? Co Wy o tym wszystkie myślicie? Dziękuję z góry za wszystkie odpowiedzi