Witam wszystkie Syrenki
Pewnie będę się powtarzać, ale nie macie pojęcia jak jestem Wam wdzięczna za to, że jesteście!
.Od poniedziałku, czyli od dnia wyznaczenia daty operacji, w każdej wolnej chwili czytam, czytam i czytam Wasze wpisy... to płaczę, to współczuję, to otwieram wielkie oczy, bo o tylu rzeczach nie miałam nawet pojęcia i nie mogę nadziwić się, jakie niesamowite wsparcie dajecie!!! Do tej pory operacja to była dla mnie jakaś mglista przyszłość i tyle innych ważniejszych spraw do zrobienia...Myślałam, rach ciach i do miesiąca wrócę do pracy. Skierowanie na usunięcie mięśniaków dostałam od giny jesienią i to z komentarzem, ze mam się jej poddać natychmiast, gdy zapytałam, czy mogłoby to poczekać do ferii zimowych, odpowiedziała, że nie może...no, jak nie może jak tu kiermasz świąteczny i trzeba narobić cudeniek, aniołków, kartek świątecznych, spotkania wigilijkowe, wystrój szkoły, potem koniec semestru, oceny opisowe, sprawozdania, potem egzaminy zawodowe moich uczniów (to na drugim etacie), no i jak tu iść na operację? Dla uspokojenia męża dałam się w końcu zawieźć do innego lekarza z nadzieją, że diagnoza będzie inna, a tu zielona karta i na onkologię...Markery niezbyt dobre i na TK: zmiana wielkości 10 cm na macicy, jakaś mniejsza na wątrobie, powiększone węzły chłonne, tak, że zasłoniły jajniki, więc nie wiadomo w jakim są stanie. Skierowanie do zaprzyjaźnionego szpitala w Świętochłowicach z komentarzem, że natychmiast, jeszcze dzisiaj. A potem z wynikiem z powrotem do IO i będziemy się zastanawiać co dalej. A w szpitalu, nie ma pośpiechu...
dla mnie w sam raz, no bo to czerwiec i koniec roku, egzaminy zawodowe, świadectwa, wycieczka klasowa (mam wychowawstwo), a potem w lipcu wczasy na Krecie kupione wiosną, a 6 sierpnia ślub mojej córy, więc nie ma pospiechu... I tak od jesieni zleciało do zeszłego poniedziałku, kiedy mąż przyparł mnie do muru i kazał w końcu umówić termin operacji. Kiedy przez telefon przeczytałam oddziałowej wyniki, to ustaliła mi najbliższy możliwie szybki termin operacji: 25 sierpnia. 24 mam być w szpitalu. No, pomyślałam, w sam raz: będę na ślubie i jeszcze na konferencji, potem trochę nie dobrze bo IPETY, zakup podręczników, plany, programy... dyrekcja będzie zła i koleżanki, które będą to za mnie musiały zrobić, ale trudno, nie mogę tylko przekroczyć miesiąca na L-4, bo przedłuży mi się staż, a tego nie chcę... i będzie dobrze. Od października wszystko wróci do normy. Aż tu czytam wpisy Syrenek i nie mogę uwierzyć... 3 miesiące L-4, albo dłużej? sanatorium? orzeczenie o niepełnosprawności? zmiany nastroju? wypoczywać? oszczędzać siły?
Więc czytam, czytam i zaczynam się zastanawiać, jak to będzie??? A więc, dobrze, że jesteście! Mam cichą nadzieję, że i mnie przytulicie, bo czuję, że tego chyba potrzebuję...