Własnie wróciłam od lekarza, który nie należy do rozmownych, ale generalnie próbował mnie uspokoić, choć jego mina nie wróżyła niczego dobrego. Zrobił mi cytologie, choć tu mnie akurat zaskoczył, bo przecież mam mieć biopsję, więc chyba z niej można będzie czytać jak na dłoni. Kazał mi w tempie ekspresowym wykonać morfologię, a jeszcze szybciej BHCG- tłumaczył, że to badanie wskazuje na to, czy przypadkiem nie było obumarłej ciąży, ale to akurat ja z góry wykluczam. Jeśli chodzi o łyżeczkowanie i biopsję, to też powiedział, że natychmiast trzeba się tym zając i on mnie umówi w swoim szpitalu na. Żelaznej i zadzwoni, kiedy mam się wstawić, choć nie ukrywał, że sprawa jest pilna, co zresztą napisał na skierowaniu. Jutro z samego rana jadę zrobić badania i jak tylko odbiorę wynik BHCG mam do niego dzwonić, więc w sumie niczego nowego się nie dowiedziałam. Na wyniki biopsji będę czekała 10 dni, więc wybaczcie, jeśli będę was nękała swoim strachem. Nie wiem jak to jest, ale o moich problemach wie tylko mąż. Zabroniłam mu mówić komukolwiek, nie chcę litości mamy, sióstr. Nie zniosłabym ich łez i chyba pocieszania, a wam spowiadam się jak w konfesjonale, wasze dobre słowa mnie podtrzymują na duchu- chyba oprócz problemów z "podwoziem"mam tez problemy z głowa, ale te mogą zaczekać.