Dzięki dziewczyny za pamięć.
Jestem tu codziennie, czytam, śledzę, choć nie zawsze piszę.
Czuję się dobrze, chyba za dobrze, bo przesadzam ze wszystkim.
Sprzątam, trochę w ogrodzie działam, w domu kwiaty kąpię, przesadzam.
Niestety nawet moim domownikom nie dałam odczuć, że jestem niedyspozycyjna.
Lubię, jak wszytko jest po mojemu.
Potrzeba matką wynalazku..... Pierwszego dnia po powrocie ze szpitala pamiętając, że rąk podnosić nie powinnam,
wzięłam kuchenną łopatkę do naleśników, gumką przyczepiłam gąbkę i poszłam szorować kabinę prysznicową.
Pierwszą miesiączkę mam za sobą. Bez porównania. Gdybym z higieną była na bakier,
jedną skromną podpaskę mogłabym mieć cały dzień.
Wcześniej nie dość, że była podpaska, to i tampon największych rozmiarów, wymieniany z zegarkiem w ręku co godzinę.
Trudno jeszcze ocenić, czy to skutek operacji, ale nic nie uciska mi na nogę, czy pośladek, jak do tej pory.
Biorę żelazo i choć różne są z nim doświadczenia, jak po operacji nie mam już kłopotu z wypróżnianiem. Normą jest 2 - 3 razy dziennie,
a nie raz czy dwa razy w tygodniu.
Podsumowując, na tą chwilę wszystko na plus.
Tylko oczywiście z tyłu głowy świeci mi się lampka, że za chwilę urośnie kolejny lokator......
Ale nawet gdyby, jeśli udałoby się znów usunąć go operacyjnie, idę w ciemno.
A w przyszłym tygodniu do pracy.
Szybko zleciało.