A jeśli chodzi o szpital, to lekarzy bardzo rzadko widywalysmy, tylko na wizytach. Żaden nie przyszedł i nie wyjaśnił niczego sam z siebie. Dowiadywalysmy się z wizyt, jak gadali do siebie. Macali brzuchy i po dwoch dniach oglądali blizny. Ja się dowiedziałam, bo spytałam o zakres operacji. Powiedział, że żadnych niespodzianek, co usunął i że jajniki ok. I tyle. Koleżanka obok, przyjęta z rzekomym guzem jajnika, tylko dlatego dowiedziała się, co jej było, bo była zjawiskiem na oddziale. Otóż miała wodniaka wyrostka robaczkowego, który wkomponował sobie jajnik(zdrowy). Teoretycznie powinna być na chirurgii, nie omieszkano jej tego powiedzieć. A że pierwszy raz coś takiego widzieli, to było głośno o jej przypadku. A ta z siecią, jak spytała co z nią... Machniecie reką i "wszystko dobrze". Żaden operator do nas nie przyszedł. Ja musiałam spytać, kto mnie operował, dowiedziałam się, że "generał", czyli niby ten mój lekarz. Nie wiedziałam kto, bo odleciałam w narkoze, zanim jakikolwiek członek zespołu, oprócz anestezjologa, pojawił się na sali. Normalnie kosmos. Mam nadzieję, że dobrze mi to wszystko zrobiono. Na kontrolę idę już do mojego lekarza, pierdzielę. Ten mój operator i tak nie będzie mnie pamiętał ... Robi takich jak ja na pęczki. Personel średni, oprocz zastrzyków i kroplowek i lekow oraz posiłków, w ogole do nas nie zaglądał. Aż mi się skora pod plastrem z opatrunkiem zaczęła sączyć i swędzieć. Jak to zobaczyłam w lusterku, to wtedy zmieniły, a raczej zdjęły opatrunek. Był czwartek po południu. Operacja była we wtorek. Jak zobaczylam ilość zakrzeplej krwi w opatrunku, to sie za łeb złapałam. W piątek to już by może robaki tam się zalęgły, bo przecież upal był. Goję się dobrze na szczęście. Odparzenie się goi i reszta też. Mam szwy rozpuszczalne. Tylko będzie trzeba odciąć końcówkę z pętelką. Ale dzisiaj ani wczoraj nie miałyśmy info o tym. Powiedziała nam to mimochodem oddzialowa przy przyjęciu. Normalnie szok dziewczyny.