Dzień dobry Innek, ewikaa, maria, olikkk, fajnie, że jesteście.
Dzisiejsze przedpołudnie spędziłam na poszukiwaniu okulisty, który obejrzałby mi oko, bo tak jak przypuszczałam, wylew przez noc powiększył się. Niestety, w mojej przychodni żadna z obu przyjmujących dziś okulistek nie przyjęła mnie. Jedna, bo jest w takim stanie, że musi unikać wirusów i bakterii, a ja jestem przeziębiona i najprawdopodobniej mam zapalenie spojówek - tak powiedziała mi pielęgniarka z jej gabinetu i odesłała mnie do gabinetu obok. Druga okulistka stwierdziła, że nie przyjmie mnie, bo nie może przyjmować pacjentów spoza listy. "Niech pani szuka gdzie indziej." - stwierdziła. Na moje pytanie, jak mam szukać gdzie indziej, skoro jestem na zwolnieniu i mam napisane, że muszę leżeć, nie odpowiedziała nic.
Obok przychodni jest siedziba NFZ, poszłam więc tam z prośbą o wskazanie gabinetu, w którym mnie dziś przyjmą. Dostałam listę gabinetów NFZ i dowiedziałam się, że bez skierowania nie mam szans. Zapytałam dlaczego tak jest, że nie mogę skorzystać z pomocy lekarskiej, gdy jej potrzebuję usłyszałam, że mam o to pytać lekarzy, którzy mnie nie przyjęli. Nie ukrywam, że trochę się pani z NFZ oberwało, z czego wcale nie jestem dumna.
Poszłam do przychodni z listy, weszłam do gabinetu, powiedziałam jak jest i panią doktor szlag trafił, bo okulistki z mojej przychodni ciągle podsyłają jej pacjentów - dzisiaj też nie byłam jedyna. Koniec końców przyjęła mnie i nawet przeprosiła za początkowy wybuch. Z oczami wszystko w porządku, zapalenia spojówek nie mam, tylko naczynka mam słabe i stąd te wylewy - oczywiście od kaszlu. Dostałam krople (Posorutin) i Rutinoscorbin. Piękna inaczej będę przez dwa-trzy tygodnie, ale spodziewam się, że dłużej, dopóki kaszel nie odpuści, a ten jak na złość odpuszcza tylko w gabinetach lekarskich - chyba nie powinnam z nich wychodzić
- Na zdjęciu tego nie widać, ale lewą górną powiekę mam już prawie do połowy siną i siną krechę od kącika oka w dół.
Na zwolnienie poszłam dopiero przedwczoraj, bo wcześniej nic o nim lekarce nie mówiłam licząc, że sama mi je zaproponuje. Kaszel dopadł mnie wraz z powrotem upałów przed ostatnim sierpniowym weekendem. Ciepło było już w czwartek 25.08, więc spałam przy otwartym oknie, tym bardziej że mieszkanie mam ciepłe i słoneczne i po zmroku przy otwartym oknie miałam "tylko" 27 stopni w pokoju. W piątek rano zaczęłam pokasływać, przez weekend kaszel stał się silniejszy i dawał mi się we znaki tak, że aż czułam wszystkie pooperacyjne zrosty w brzuchu i zastanawiałam się nad założeniem pasa, potem doszedł ból gardła. Zaczęłam leczyć się lekami dostępnymi bez recepty z zamiarem pójścia do lekarza w piątek, jeśli nie pomogą - moja lekarka przyjmuje wtedy po południu. No i poszłam. Byłam o 16 i pani doktor stwierdziła, że jak chcę, to mogę czekać, ale nie gwarantuje mi, że mnie przyjmie, bo ma dużo zarejestrowanych pacjentów (5 osób na poczekalni, ale mógł ktoś jeszcze dojść), a musi wyjść o 17:45 (przyjmuje do 18). Poszłam do rejestracji zarejestrować się, powtórzyłam panience z okienka to, co usłyszałam w gabinecie, ona do gabinetu zadzwoniła i usłyszała to samo, jednak dopisała mnie i wspomniała, że pani doktor to chyba musi wyjść na dyżur w pomocy doraźnej i żebym sprawdziła to w zabiegowym i rzeczywiście, miała tam dyżur od 18. Wróciłam pod gabinet, pani doktor akurat wracała z toalety i spytałam, czy mogę przyjść do pomocy doraźnej, powiedziała że tak. W pomocy doraźnej szybciutko załatwiła sprawę (zaczęła przyjmować o 18;15, z gabinetu wyszłam 7 minut później, a byłam druga), przepisała mi antybiotyk (Augmentin), kolejny lek wykrztuśny i na gardło. Zwolnienia nie dostałam, bo w pomocy doraźnej nie dają. Niestety niewiele mi to pomogło i za tydzień byłam u niej znów, tym razem już legalnie, jak co dwa miesiące, po recepty na stałe leki. Znowu chciała mi dać antybiotyk (Duomox), ale powiedziałam jej, że dostaję go na zmianę z Augmentinem, bez względu na to, co mi jest i który przepisała mi wcześniej i nie wiem, czy one jeszcze na mnie działają. Dostałam Pectodrill - wykrztuśny syrop tylko na receptę, który minimalnie zmniejszył częstotliwość kaszlu, ale za to napady stały się silniejsze i dłuższe i znów zaczęło boleć mnie gardło i brzuch, w poniedziałek również w lewym boku, w miejscu, w którym normalnie jest nerka, a teraz siedzi sobie tam jelito - trzymało mnie do środy, nawet dotyk sprawiał mi ból. Umówiłam się z nią, że jeśli w ciągu tygodnia nic się nie zmieni, to mam przyjść, ale w nocy z poniedziałku na wtorek tak mnie przy kaszlu bolała głowa, że bałam się, że dostanę wylewu i stwierdziłam, że idę rano do lekarza, jednak poszłam dzień później, w środę, gdy obudziłam się z zakrwawionym okiem. Punkt ósma byłam w przychodni i ledwo pani doktor otworzyła gabinet, poprosiłam ją, żeby mnie przyjęła, bo nie daję rady. Dostałam kolejny antybiotyk (Unidox, leczyłam nim kiedyś trądzik), lek na gardło i zwolnienie do poniedziałku - dłuższego nie mogła mi dać. Gdy zapytałam ją, czy mam przyjść, jeśli antybiotyk się skończy, a kaszel nie przejdzie, spojrzała na mnie jak na wariatkę, czyli jest nadzieja, że przejdzie.
No i tak to wygląda. Dziś kaszlę rzadziej (a może tak mi się tylko wydaje, podobnie jak od trzech tygodni), ale nadal paskudnie. Żeby sobie ulżyć w nocy, spałam na trzech poduszkach i dało to tyle, że podnosiłam się szybciej, bo i tak już prawie siedziałam, ale kaszel i duszności bez zmian. Co do alergii, to leczę ją od trzynastu lat, astmy nie mam, tylko płuca słabe (wykorzystuję 1/3 ich możliwości) i tak sobie myślę, że jak duszności nie miną do poniedziałku, to i alergologa odwiedzę, choćby tak dla własnego spokoju, zwłaszcza że mam wrażenie, szczególnie nocą, że to czym przy kaszlu pluję, to ściekający do gardła katar, który gdzieś się zaklinował i nosem wyjść nie chce (nos mogę wydmuchać tylko po napadzie kaszlu, ale też nie każdym, krople do nosa nie działają), a nie wydzielina z oskrzeli, jak sugeruje moja pani doktor rodzinna. A może jest to i jedno i drugie z domieszką wydzieliny z żołądka.
Miłego weekendu